Cena życia
CENA ŻYCIA
(wspomnienia Ahmeda Elsaftavy pierwotnie zamieszczone 7 maja 2024 roku na portalu https://vivapalestyna.pl/
Spotkałem kolegę, lekarza z Warszawy pochodzącego z Gazy, który opowiedział mi o możliwości zorganizowania wyjazdu dla bliskich przez biuro Ja Hala. Cena to 5 tys. dolarów za dorosłą osobę i 2,5 tys. dolarów za dziecko do lat 16. W pewnym momencie stało się to wiedzą powszechną wśród Palestyńczyków mających rodziny w Gazie, a ci, którzy nie byli w stanie sami zebrać takich kwot, zaczęli organizować zbiórki w Internecie.
Przed katastrofą
Mój ojciec urodził się w 1940 roku w Askalanie, znajdującym się ówcześnie w Mandacie Palestyny, którym rządzili Brytyjczycy. Obecnie to izraelskie miasto Aszkelon. Dziadek mojego ojca był imamem w lokalnym meczecie, a mój dziadek rolnikiem, jego małe gospodarstwo obejmowało niecałe dwa hektary ziemi. Gdy byłem chłopcem, zapytałem kiedyś ojca, dlaczego Palestyńczycy podczas I wojny światowej nie walczyli u boku Turków z najeźdźcami z Wielkiej Brytanii. Odpowiedział, że tak naprawdę Palestyńczycy cały czas żyli pod czyjąś okupacją. Pod władzą Imperium Osmańskiego palestyńskim chłopom nie było lekko. Jego ojciec, a mój dziadek, opowiadał, że wojsko tureckie zabierało rolnikom większość plonów, zostawiając im tylko to, co spadło z wyładowanych wozów. Ale Turcy nie wyganiali Palestyńczyków z ich domów, nie zabierali ich ziemi, nie wtrącali się za bardzo w ich życie codzienne. Tego wszystkiego rdzenni mieszkańcy Palestyny mieli doświadczyć później, za sprawą nowych najeźdźców, których sprowadzili Brytyjczycy1.
Cena mąki i oliwy
Kiedy tata miał osiem lat, cała jego rodzina ‒ rodzice, czterech braci i dwie siostry ‒ musiała opuścić swoją ziemię i dom. W 1948 r., podczas Nakby, wypędzono ich, jak setki tysięcy innych Palestyńczyków. Trafili do miasta Gazy, leżącej na południe od Askalanu. Z dnia na dzień stali się uchodźcami mieszkającymi w namiotach, bez środków do życia, zmuszonymi prosić o pomoc. Wtedy mój wujek, starszy brat ojca, prawie dorosły, bo siedemnastoletni, wpadł na pomysł. „Przecież w stodole mamy zapasy mąki i oliwy, wezmę osła i przywiozę, co się da” ‒ powiedział swojemu ojcu. Tak też zrobił, a ponieważ wyprawa zakończyła się sukcesem, a w stodole sporo jeszcze zostało, postanowił pojechać znowu. Z tej drugiej wyprawy po mąkę i oliwę z własnego gospodarstwa wujek już nie wrócił. Następnego dnia dziadek ze swoim drugim synem pojechał go szukać. Znaleźli wujka leżącego przed rodzinnym domem, z raną postrzałową. Był martwy. Zabrali jego ciało i wrócili do Gazy. I już nigdy nie zobaczyli swojego Askalanu.
Uchodźcy w Gazie i poza Gazą
Mimo wszystko dziadkowi udało się w Gazie otworzyć sklepik spożywczy, dzięki temu wykształcił czworo z pięciorga dzieci, w tym mojego ojca. Po Nakbie Strefa Gazy ‒ pas ziemi wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, którego nie udało się zdobyć Izraelczykom ‒ znalazła się pod rządami Egiptu. Gazańczycy otrzymali egipski dokument podróżny dla uchodźców palestyńskich. Dokument ten uprawniał ich do wjazdu na teren Egiptu, pod warunkiem otrzymania również wizy. Wtedy, tak jak i teraz, Egipt był ich jedynym oknem na świat.
Mój ojciec został nauczycielem matematyki. W 1964 roku wyjechał wraz z moją mamą do Kataru, pokolonialnego państwa na Półwyspie Arabskim, które zaczęło się dynamicznie rozwijać dzięki niedawno odkrytym złożom ropy naftowej. W 1967 r., po wojnie czerwcowej (przez Izraelczyków zwanej sześciodniową), Strefa Gazy znalazła się pod okupacją izraelską. Gazańczycy, którzy w chwili jej zajęcia przez siły izraelskie znajdowali się poza granicami Strefy Gazy, utracili możliwość powrotu i stałego pobytu na jej terenie. Tym samym dołączyli do powstałej wraz z ustanowieniem tzw. państwa Izrael rzeszy uchodźców. Taki los spotkał również moją rodzinę. Urodziłem się w Katarze jako palestyński uchodźca.
Bezpaństwowiec
W 1993 r. przyjechałem do Polski na studia medyczne. Wtedy po raz pierwszy wyraźnie dotarło do mnie, że jestem „inny”. Na karcie pobytu wydanej mi przez Wydział Spraw Obywatelskich Urzędu Wojewódzkiego w rubryce przeznaczonej na obywatelstwo napisano „bezpaństwowiec/Palestyna”, mimo że Polska uznaje państwo palestyńskie od 1988 r., a w Warszawie jest Amabsada Palestyny. To uznanie ma jednak tylko znaczenie symboliczne. „Bezpaństwowość” towarzyszyła mi aż do 2009 r. kiedy otrzymałem z rąk Prezydenta RP obywatelstwo Polskie.
Po przyjeździe do Polski znalazłem się w dziwnej sytuacji. Byłem wtedy młodym chłopakiem, miałem zaledwie 17 lat. Tęskniłem za mamą, domem rodzinnym i kolegami z podwórka, nie za „ojczyzną”, która była mi zupełnie obca. Palestynę znałem jedynie z książek historycznych, które przyswajałem na tyle, na ile mój ówczesny umysł pozwalał. Pamiętałem jednak przemówienia ojca wygłaszane podczas różnych zgromadzeń, wiersze mamy, które ukazywały się co tydzień w lokalnej katarskiej prasie, i na których się wychowałem. Tęskniłem za czymś, co teraz mogę nazwać tożsamością. Tymczasem w 1994 r., po powstaniu Autonomii Palestyńskiej, mój ojciec wraz z resztą rodziny wrócił do Gazy. Wtedy też straciłem możliwość powrotu do Kataru, mojego kraju urodzenia. Odtąd mogłem go odwiedzać co najwyżej jako turysta, po uprzednim otrzymaniu wizy. Byłem więc Palestyńczykiem/bezpaństwowcem w Polsce, obcym wówczas dla mnie kraju, jednocześnie nie mogąc wrócić do jedynego państwa, który znałem, Kataru. Skomplikowane? Być może trzeba być palestyńskim uchodźcą, żeby móc to zrozumieć.
Egipt i ja
Kiedy odwiedzałem rodzinę, jeździłem już do Gazy, nie do Kataru. Mogłem się tam dostać tylko przez Egipt. Mam z tych podróży morze złych wspomnień. Moja pierwsza podróż do Gazy zaczęła się zatrzymaniem na lotnisku w Kairze. Po raz kolejny doświadczyłem wtedy na własnej skórze, co znaczy być bezpaństwowcem. Jechałem do rodziny po dwóch latach rozłąki, okazało się, że to od innych zależy, czy będę mógł przytulić się do mamy. Palestyńczycy, by móc dostać się do Gazy, czekali w pokoju zatrzymań na transport z lotniska, który realizowany był autobusem w policyjnej eskorcie. Te autobusy jeździły raz dziennie, o siódmej rano, i zabierały Palestyńczyków, którzy dolecieli do Kairu poprzedniego dnia. Dzień w dzień tak samo. Droga do przejścia granicznego w Rafah zajmowała około pięciu, sześciu godzin. Tam – w zależności od liczby osób czekających na wjazd, dobrej woli i nastroju zarówno Egipcjan, jak i Izraelczyków po drugiej stronie – czekało się na wjazd do Strefy Gazy kilka, a w czasie wakacji nawet kilkanaście dni.
Warunki, w jakich przetrzymywano Palestyńczyków na przejściu w Rafah były dehumanizujące. Musieliśmy spać na podłodze lub pod gołym niebem. Nie było żadnego hotelu, motelu czy nawet hostelu, w którym można by było się zatrzymać za własne pieniądze. W drugą stronę, czyli z Gazy do Egiptu, nie było lepiej. Tyle tylko, że czekało się na wyjazd we własnym domu w Gazie, skąd jeździło się codziennie do Rafah w nadziei, że może dzisiaj wypuszczą. Potem, już za granicą Gazy, droga wyglądała tak samo: eskorta policyjna na lotnisko w Kairze i czekanie na lot w sali zatrzymań, również bez możliwości skorzystania z jakiegokolwiek hotelu przy lotnisku.
Tak wyglądały moje podróże od 1994 r., na długo przed wycofaniem się sił izraelskich ze Strefy Gazy w 2005 r. i przed objęciem władzy w Gazie przez Hamas w 2007 r. Ostatni raz byłem w Gazie na 10 dni przed śmiercią mojej mamy, było to w 2012 r. W sumie od 1994 do 2012 r. pokonywałem tę drogę siedem razy. W 2012 byłem już obywatelem Polski i wreszcie byłem traktowany… jak człowiek.
Koordynacja
Po 7 października ub.r. bezustannie trawiła mnie myśl o moim schorowanym i zmęczonym życiem ojcu, który jest starszy od tzw. państwa Izrael. Musiałem wydostać go z piekła, w które Izraelczycy zmienili Gazę. Początkowo próbowałem to zrobić drogą oficjalną, przez polski MSZ. Uznałem, że jako obywatel Polski mam ‒ być może ‒ prawo uzyskać pomoc od instytucji mojego państwa, zwłaszcza w tak dramatycznej sytuacji. Niestety nikt nie był w stanie albo nie chciał mi pomóc. Nie otrzymałem nawet oficjalnej odpowiedzi. Słyszałem co prawda o przypadkach otrzymania wiz humanitarnych, jednak w sprawie mojego ojca zapanowała głucha cisza.
Skąd dowiedziałem się, w jaki sposób załatwić wyjazd rodziny z Gazy? W Strefie Gazy od dawna panował system „za pieniądze możesz wszystko”. Opuszczenie „getta Gaza” wymagało „koordynacji bezpieczeństwa” trzech stron: władz egipskich, rządzącego Gazą Hamasu oraz Izraela. Bez takiego uzgodnienia nie było możliwości wyjazdu, ale według tego, co słyszałem od mojej rodziny, bardzo często za uzyskanie tej „koordynacji” wystarczyło zapłacić albo na miejscu w Gazie, albo w Kairze. Brak jest oczywiście oficjalnych informacji, kto na tym procederze zyskiwał.
Życie za dolary
Podczas trwania izraelskiego ataku, w miarę upływu czasu zaczęły do mnie dochodzić informacje o możliwości wydostania ludzi z Gazy za pieniądze również teraz ‒ płacąc coś w rodzaju „oficjalnej łapówki”, w biurze turystycznym Ja Hala w Kairze. Pytałem brata, czy to prawda, odpowiedział, że zdarza się bardzo dużo oszustw, że mógłbym stracić te pieniądze i on się nie zgadza na takie ryzyko. Po kilku tygodniach spotkałem jednak kolegę, lekarza z Warszawy pochodzącego z Gazy, który opowiadał mi o możliwości zorganizowania wyjazdu właśnie przez biuro Ja Hala. Cena to 5 tys. dolarów za dorosłą osobę i 2,5 tys. dolarów za dziecko do lat 16. W pewnym momencie stało się to wiedzą powszechną wśród Palestyńczyków mających rodziny w Gazie, a ci, którzy nie byli w stanie sami zebrać takich kwot, zaczęli organizować zbiórki w Internecie. Zapłata powinna być w gotówce, w dolarach i na miejscu, mało tego, osoba płacąca „za ewakuację” w tym biurze musi być krewnym pierwszego stopnia osoby opuszczającej Gazę. Lista oczekujących osób jest przekazywana stronie izraelskiej, jeśli ta nie wyrazi sprzeciwu, można wyjechać.
Już przed wojną firma Ja Hala oferowała możliwość wyjazdu z Gazy, zapewniając „koordynację”. Wtedy cena za osobę wynosiła 350 dolarów. Teraz jest 14-krotnie wyższa. Szacuje się, że to biznes2 warty 2 mln dolarów dziennie!
W połowie marca wreszcie pojechałem do Egiptu, żeby wykupić życie moich bliskich: mojego ojca, macochy, młodszego brata i jego żony oraz trojga ich dzieci w wieku sześciu, 10 i 14 lat. Musiałem zapłacić w sumie 27,5 tys. dolarów w gotówce, co oprócz wysokości samej kwoty nastręczało dodatkowych trudności: jak zdobyć tyle dolarów w Kairze, który boryka się z olbrzymią inflacją i brakiem obcej waluty? Jako turysta mogłem wwieźć tylko 10 tys. dolarów. Zaangażowałem przyjaciół i uruchomiłem całą machinę, żeby zdobyć brakującą sumę na czas. A czas był na wagę złota, bo bombardowanie Gazy nie zatrzymało się ani na chwilę. Po 48 godzinach stresu i biegania od jednego biura Western Union do drugiego, uzbierałem nareszcie całą wymaganą kwotę.
Studolarówka
Pamiętam, że do biura Ja Hala pojechałem 17 marca. Dostałem numer 118, w poczekalni siedziałem przy drzwiach pokoju, w którym przyjmowano pieniądze od Palestyńczyków za „wycieczkę ku wolności” ich rodzin. Liczarka chodziła bez przerwy. Zawołali mnie do innego pokoju po godz. 22, zapisałem rodzinę na listę wyjazdową, a potem poszedłem zapłacić. Okazało się, że w grubym pliku banknotów, który podałem kasjerowi, było o 100 dolarów za dużo. Oddał mi tę studolarówkę bardzo niechętnie.
Schodziłem z czwartego piętra budynku jak na skrzydłach, szczęśliwy, że udało się kupić przyszłość dla taty i części mojej najbliższej rodziny! W przejściu natknąłem się na starszego Gazańczyka, był na oko po sześćdziesiątce. Ze łzami w oczach powiedział, że nie chciano zapisać jego rodziny na wyjazd, bo jedna z jego studolarówek była przecięta i sklejona taśmą i liczarka nie chciała jej przyjąć. Uznałem, że to nie może być przypadek, że ten dodatkowy banknot, który na górze zwrócił mi egipski kasjer, był przypisany temu człowiekowi przez los. Wziąłem od niego tę sklejoną „stówę” i postanowiłem, że zachowam ją na zawsze, by przypominać sobie, że życie człowieka w naszych czasach jest przeliczane na pieniądze.
***
Moi krewni opuścili Gazę 14 kwietnia, prawie miesiąc po tym jak ich wykupiłem. Kiedy pierwszego dnia w Egipcie emocje już trochę opadły, mój dziesięcioletni bratanek powiedział swojemu ojcu: „tata, jesteśmy w raju!”. Nigdy wcześniej nie był poza granicami Strefy Gazy, przeludnionego skrawka lądu porównywalnego wielkością powierzchni do Krakowa.
- Osadnictwo syjonistyczne sięga co prawda końca XIX w., ale dopiero za czasów rządów brytyjskich w Palestynie zaczęło rosnąć w siłę. Kluczowym momentem była tzw. deklaracja Balfoura z 2 listopada 1917 r., która obiecywała utworzenie „żydowskiej siedziby narodowej” w Palestynie. ↩︎
- Więcej o działalności firmy, jej właścicielu i powiązaniach z władzami Egiptu można przeczytać tutaj: Middle East Eye [1], [2]. ↩︎